niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 36 : W Departamencie Tajemnic

   Na granicy horyzontu wznosiła się jasna łuna niczym nimb wszystkich zastępów niebieskich. Słońce jeszcze nie wzeszło. Póki co, tylko chmury nieśmiało przesuwały się po nieboskłonie, próbując zepchnąć w nicość nocne gwiazdy. Na ratunek gwiazdom przyszedł blady Księżyc. Rozgorzała walka. I wtedy pojawiło się ONO. Majestatycznie wyłaniając się zza widnokręgu, budziło uśpione miasto, promieniami strząsało zimną rosę z łąk, a tchnieniem mąciło nocne koszmary. I nie było już nocy, ani gwiazd, ani księżyca. Nastał dzień, niebo powoli zmieniało kolor.
   W tym dniu wszyscy mieszkańcy Grimmauld Place 12 wstali równo ze wschodem słońca. Moody zarządził, że zebranie ma się rozpocząć o ósmej rano, tak, by najważniejsze informacje zostały przekazane bez udziału Raidvera.
- Zabiję Alastoraaaaa - powiedziała Tonks, której wypowiedź zamieniła się w przeciągłe ziewnięcie. 
- Pomogę ci - przytaknął Syriusz, który dopiero co zwlókł się z łóżka.
   Jedynie Remus był całkowicie rozbudzony i jakiś nerwowy. Cały czas rozmyślał o Ianie, o tym jak będzie wyglądała jego działalność w Zakonie. 
- Przepraszam - odezwał się nagle, a jego słowa skierowane były do przyjaciół. - Gdyby nie ja to nie byłoby tej całej szopki, a Ian nigdy by się nie pojawił w naszym życiu.
- To nie twoja wina. Każdy z nas wiedział z jakim niebezpieczeństwem wiążą się twoje wizyty w podziemiu, ale mimo to zaryzykowaliśmy i dzięki temu zdobyliśmy cenne informacje. Wiemy choćby tyle, że na razie ze strony wilkołaków nic poważniejszego nam nie zagraża. A z Ianem jakoś sobie poradzimy - odparła Tonks uśmiechając się pocieszająco.
- Ona ma rację Remusie - poparł dziewczynę Syriusz. - Pamiętaj, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 
Całe śniadanie zeszło im na próbach pocieszenia Lupina i odwodzenia go od niedorzecznych myśli. Dzięki nim Remus poczuł się odrobinę lepiej.
   Około godziny ósmej, do Kwatery zaczęli schodzić się członkowie Zakonu. Była wśród nich także i Hestia, która wyglądała zdecydowanie lepiej niż, gdy ją Tonks widziała ostatnim razem. Wśród zgromadzonych dało się wyczuć dziwną atmosferę, coś jakby pomieszanie napięcia ze strachem.
   Brakowało jeszcze tylko Dumbledore'a, Snape'a oraz oczywiście Iana, jednak Moody oznajmił, że ci pierwsi nie mogli się stawić.
- Pewnie niektórzy z was zastanawiają się dlaczego tak wcześnie się spotykamy. Otóż muszę zdążyć omówić z wami pewną kwestię, nim pojawi się, znany wam z opowiadań Remusa, Ian Raidver - rozpoczął przemówienie Alastor, a wszystkie spojrzenia skupiły się na postaci aurora. - A teraz do rzeczy. Voldemort rośnie w siłę, a jego działania zaczynają się nam wymykać spod kontroli. Uważam, że powinniśmy od dzisiaj pełnić straż w Departamencie Tajemnic. Do tej pory nic się tam nie działo, ale los potrafi być cholernie złośliwy. Będziemy musieli wyznaczyć warty. Są jacyś chętni? - spytał, a jego magiczne oko bacznie obserwowało zgromadzonych. Kilka rąk powędrowało w górę. Zgłosili się m.in. Kingsley, Remus, Tonks, Artur, Dedalus oraz Hestia. - No dobrze. Warty będziemy pełnić pojedynczo. Tonks, ty zaczniesz. Po południu Dedalus przyjdzie cię zmienić. Resztę ustalcie między sobą. Jeśli któreś z was zauważy coś podejrzanego, natychmiast skontaktujcie się ze mną. I pamiętajcie, stała czujność! - zakończył Moody i w tym samym momencie słychać było trzask zamykanych drzwi. Po chwili w kuchni pojawił się Ian.
- Spóźniłeś się Raidver - warknął Alastor, przyglądając się chłopakowi.
- Nie znałem dokładnej godziny spotkania - odparł zdenerwowany po czym rzucił Remusowi mordercze spojrzenie.
- Tak czy siak, skoro się spóźniłeś to bądź łaskawy posadzić swoje cztery litery na krześle i nie przeszkadzać w zebraniu - Moody był zły, ponieważ chłopak przyszedł zbyt wcześnie. Nie zdążył ułożyć sobie przemówienia, jakie mógłby wygłosić w jego obecności. Na szczęście Tonks, szybko orientując się o co chodzi, przyszła mu z pomocą.
- Mówiłeś, że mugole zaczynają coś podejrzewać. Jak to możliwe? - ten głos... Raidver nie mógł pomylić go z żadnym innym. Odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał i ujrzał ją. Dziewczyna prawie nic się nie zmieniła. Wciąż te same, delikatne rysy twarzy, dziecięcy uśmiech, spojrzenie, oraz włosy, które zawsze przykuwały uwagę.
- Tak, tak, w istocie - z zamyśleń wyrwał go nagle głos Alastora. - Coraz częściej w ich gazetach są wzmianki o masowych mordach oraz niewyjaśnionych zniknięciach. To wszystko są wydarzenia z naszego świata. My oczywiście wiemy kto za tym stoi, ale dla mugoli słowo Voldemort” będzie tak samo istotne jak dla nas ten cały telecośtam” - na te słowa Raidver poderwał się z krzesła. Nie mógł wytrzymać, słuchając jak auror wypowiada się o Czarnym Panu. Dopiero po chwili zorientował się jaki błąd popełnił. - Powiedziałem coś nie tak? - spytał Moody, doskonale udając zaskoczonego.
- Nie, nie skądże - mruknął po czym pospiesznie zajął miejsce. 
- Wracając, chciałbym was prosić, abyście w tych okolicznościach zachowali szczególną ostrożność - zakończył Moody. Członkowie zaczynali powoli opuszczać Kwaterę. Ku uldze Dory, Raidver był jednym z pierwszych.
- Uważaj na siebie - powiedział Alastor, gdy dziesięć minut później dziewczyna także opuszczała Grimmauld Place. Choć auror ufał jej niemal bezgranicznie, niepokoił się, że dziewczyna znów może wpaść w tarapaty. Jego obawy wzrosły, gdy Tonks, wychodząc, potknęła się o swój ulubiony stojak na parasole.
   O tej porze roku jesień lubiła upodabniać się do swej następczyni. Ciągłe przymrozki i opady deszczu, który usilnie chciał zmienić się w śnieg spowodowały, że temperatura na dworze była bliska zeru. Tonks otuliła się szatą najciaśniej jak mogła, jednak pomimo to złośliwy wiatr wciąż muskał jej skórę. Jako, że miała na uwadze słowa Moody'ego postanowiła, że do Ministerstwa dojdzie na piechotę.
- Witaj Tonks - usłyszała czyjś szept tuż koło ucha po czym gwałtownie się odwróciła. Ujrzała przed sobą postać Raidvera. Chłopak wyglądał na wyraźnie zadowolonego, jednak to nie jego samopoczucie lecz włosy przykuły jej uwagę. Były czarne, choć mogłaby przysiądz, że jeszcze na spotkaniu były brązowe.
- To tylko taka niewinna sztuczka. Nie posiadam takich zdolności jak ty - odparł, widząc jej zdziwione spojrzenie.
- Czego ty ode mnie właściwie chcesz, Mike? - spytała celowo używając jego prawdziwego imienia.
- A więc jednak mnie pamiętasz - na usta chłopaka wpłynął delikatny uśmiech. 
- Przez całe dzieciństwo byłeś moim cieniem, jakbym miała cię nie pamiętać? - w jej głosie dokładnie można było usłyszeć złość wymieszaną z żalem do chłopaka.
- Ty jako jedyna zamieniłaś ze mną kilka zdań. Mam do ciebie pewną słabość - powiedział, zbliżając się do niej. - Dlaczego nadal stoisz po stronie przegranych? Dlaczego  ktoś taki jak ty nie jest w zwycięskich szeregach? Oboje wiemy, że Czarny Pan znów jest u szczytu swej potęgi i wszyscy, którzy mu się przeciwstawiają, będą musieli zginąć, a ja nie chciałbym twojej śmierci - jego głos zamienił się w syczący szept. 
- A więc zginę, ale będę miała świadomość, że ginę w słusznej sprawie. Tak na prawdę większość zwolenników Voldemorta przyłączyło się do niego ze strachu, a nie z przekonania o potędze jego idei - odparła wyzywająco. 
- Fascynujące, ile w takiej małej osóbce może kryć się determinacji. Nie bądź niemądra Tonks, oni nie są tego warci - mówiąc to, chwycił dziewczynę za rękę, jednak ona szybko mu ją wyrwała i odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Każdy jeden członek Zakonu jest więcej wart niż wszyscy zwolennicy Voldemorta razem wzięci. Szkoda, że ty tego nie widzisz - odparła ze złością po czym odwróciła się i ruszyła jak najszybciej przed siebie. Chłopak wołał za nią kilkakrotnie, jednak ona nie zatrzymała się. W końcu zrezygnował, zarówno z wołania, jak i śledzenia. 
   Tonks niemalże wparowała do Ministerstwa, bo inaczej tego nazwać nie można, wciąż wściekła na Walkera. Nie dość, że pojawił się ponownie w jej życiu to jeszcze tym razem wziął sobie za punkt honoru być bardziej sumiennym w swoich działaniach niż był piętnaście lat temu. A więc koszmar z dzieciństwa powrócił. Znów Mike będzie jej cieniem, znów będzie czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie. 
   Tak rozmyślając nawet nie zastanawiała się gdzie idzie. Ocknęła się dopiero tuż przy windach i to w ostatniej chwili. Jeszcze dwa kroki dalej, a jej nos mógłyby nie wytrzymać spotkania ze ścianą. Pospiesznie wsiadła do windy i nacisnęła guzik z numerem IX. Niecałe piętnaście sekund jazdy wypełniało jej słuchanie kobiecego głosu, oferującego coraz to nowsze usługi Ministerstwa. 
- Żeby chociaż połowa z tego była prawdą - westchnęła po czym, gdy kobiecy głos oznajmił dojazd na wybrane piętro, wysiadła pospiesznie. 
   Znalazła się w długim, mrocznym korytarzu pozbawionym okien i drzwi, z wyjątkiem jednych, czarnych, znajdujących się na samym końcu. Ruszyła w ich kierunku, zapalając uprzednio różdżkę. Miała wrażenie, że z każdym krokiem korytarz wydłuża się, drwiąc sobie z niej. W końcu, po długim marszu, stanęła przed czarnymi drzwiami z okrągłą, złotą klamką. Wzięła głęboki oddech po czym otworzyła je.
   Jej oczom ukazał się wielki, kulisty przedsionek. Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się dookoła. Tu także wszystko było czarne : ściany, podłoga, sufit, drzwi. No właśnie, drzwi. Jej oczom ukazał się szereg tuzina identycznych drzwi bez klamek. Pomiędzy nimi płonęły w uchwytach świece, a ich bladoniebieskie, drżące światło odbijało się w lśniącej, marmurowej posadzce sprawiając wrażenie, jakby znajdowała się tam ciemna woda. Nagle z ust Tonks wydobył się zduszony krzyk. Ujrzała bowiem, że pod jedną ze ścian ktoś leży. Ostrożnie podeszła bliżej i przyjrzała się mężczyźnie. To był Croaker, jeden z Niewymownych. Serce zabiło jej mocniej, a dłoń trzymająca różdżkę, bezwiednie zacisnęła się na drewienku. Wiedziała, że musi sprawdzić, czy przepowiednia jest bezpieczna, jednak nie wiedziała, przez które drzwi ma przejść. Nigdy jeszcze nie zapuściła się w głąb Departamentu Tajemnic. Wiedziała dokładnie co się tam znajdowało, jednak nigdy nie miała okazji tego zobaczyć. Aż do dzisiaj. Sekret tego pomieszczenia znali tylko Niewymowni, a jedyny, jakiego miała pod ręką, był nieprzytomny. Postanowiła więc przejść przez pierwsze drzwi na lewo. 
   Znalazła się z pewnością nie tam gdzie chciała. Na ścianach migotały roztańczone światełka, których źródłem był wielki kryształowy klosz stojący w końcu sali. Wszędzie było mnóstwo zegarów: dużych, małych, stojących i wiszących, zajmujących każdą wolną przestrzeń. Ich nieustanne tykanie wypełniało całe pomieszczenie. Tonks szybko więc cofnęła się i wróciła do kolistego przedsionka. Niestety, gdy tylko zamknęła drzwi od sali ze zmieniaczami czasu, rozległ się głośny łoskot, a komnata zaczęła obracać się wokół własnej osi. Gdy przestała, Tonks ponownie spróbowała przejść przez drzwi.
   Tym razem znalazła się w ciemnym, bezkresnym pokoju. Uniosła głowę do góry i ujrzała nad sobą całą galaktykę. Po swoich orbitach poruszały się rozmaite planety, krążąc wokół słońca, księżyca, czy też innego ciała niebieskiego. W powietrzu unosił się zapach pyłu kosmicznego, a temperatura zmieniała się gwałtownie. Z tego pomieszczenia Dora wyszła dopiero po chwili, napawając się jego czarem. Lecz znów, gdy tylko drzwi się zamknęły, sala zaczęła się obracać. 
   Trzecie drzwi okazały się prowadzić do sali, w której znajdowały się niezliczone rzędy półek. Wszystkie zapełnione były przepowiedniami różnej wielkości. Emitujące od kul światło dawało błękitny poblask.
- Udało się - szepnęła Tonks ruszając wzdłuż jednego z rzędów. Mijała po drodze różne przepowiednie, czytając od niechcenia nazwiska osób, których dotyczyły. Nagle gwałtownie przystanęła, jednak jakieś kroki nadal były słyszalne w oddali. Jedno stało się dla niej pewne, w Sali Przepowiedni był ktoś jeszcze. 

~~*~~

 Tak więc udało mi się dotrzymać tygodniowego terminu. Muszę przyznać, że z tego rozdziału jestem bardziej zadowolona niż z poprzedniego. Głównie dla tego, że popycha on nieco całą akcję do przodu. Jak zauważyłam Ian, a właściwie Mike wywarł na was dość negatywne wrażenie, czyli coś co chciałam osiągnąć, tworząc jego postać. Nie mogę zdradzić zbyt dużo szczegółów, jednak powiem, że odegra on na swój sposób ważną rolę. 


A tak odbiegając od tematu, to chyba pierwszy raz spotkałam się z olimpiadą, gdzie do następnego etapu przechodzą tylko osoby z maxem xD

Zakon Feniksa